Matka od kilkunastu lat znęca się nad dziećmi - starszą córkę katuje tak bardzo, że obawia się ona pobicia na śmierć. Jej rodzina dokonuje pobić, rozbojów, zastraszeń i szantażów, a kieleccy prokuratorzy ścigają tych, którzy... zgłosili te przestępstwa. Chyba nie tak powinno być?

W każdym sądzie znajdziemy plakaty wzywające do składania doniesień o wiadomych nam przypadkach przemocy w rodzinie. Wciąż prowadzone są kampanie medialne, by nie przymykać oczu na krzywdzenie dzieci. Ale to tylko teoria – w praktyce w Polsce ten, kto wtrąca się w wewnętrzne sprawy „katolickiej” rodziny, w dodatku powiązanej z PiS-em (szczegóły na razie zachowam dla siebie), tego trzeba zniszczyć i przeciwko niemu użyć całej machiny organów ścigania, tak aby uciekał i nigdy więcej nie śmiał interesować się losem cudzego dziecka. Takie standardy promuje obecny wymiar sprawiedliwości. Przynajmniej w Kielcach w Prokuraturze Rejonowej Kielce-Zachód, o której zasięgając opinii dowiedziałem się, że jest nazywana m.in. przez posłów prokuraturą do zadań specjalnych, bo stawia się tam zarzuty ludziom z całej Polski – bez dowodów, na podstawie odgórnego zapotrzebowania.

Rok temu zaangażowałem się w bulwersującą sprawę śmierci Magdaleny Żuk. Od tamtego czasu pisało do mnie dosłownie setki osób, prosząc o pomoc w ich problemach – głównie związanych z przemocą wobec kobiet. Jedną z nich była 24-letnia Aleksandra B. (dzisiaj S.) z podkieleckiej wsi. Jak wyznała, od kilkunastu lat jest ofiarą permanentnej przemocy ze strony matki Kseni B., która miała ją bić tam mocno, że obawiała się śmierci. Pomimo tego, że jest już dorosłą kobietą, miała podlegać permanentnej kontroli ze strony jej matki, która miała decydować o całym jej życiu, a nawet takie drobiazgi jak brak odebrania telefonu, czy stawienia się w domu o określonej porze, skutkować miały wulgarnymi awanturami i biciem – pięścią po twarzy i plecach, przewracaniem na ziemię, kopaniem, uderzaniem ciałem młodej kobiety o ścianę. Jej rzeczy podlegały regularnym przeszukaniom, to rodzice wybierali znajomych, mieli pretensje, jeśli nie przynosiła do domu pieniędzy. Zdecydowali też, że jej mężem będzie Paweł S. z pobliskiej wsi, choć dziewczyna twierdziła, że nie chce z nim być a jego dotyk wzbudza w niej wstręt.

Przez wiele miesięcy Aleksandra B. prosiła mnie o pomoc w opuszczeniu dotychczasowego domu – załatwienie jej pracy, pomoc w wynajęciu mieszkania. Chciała koniecznie odejść od rodziny przed wyznaczoną datą ślubu, bała się jednak, co stanie się wtedy z jej 8-letnią siostrzyczką, nad którą jej matka dopiero zaczynała się wtedy pastwić. Nie trudno wyobrazić sobie jakie spustoszenia w ciele 8-latki wywołać mogą ciosy osoby niezrównoważonej, bijącej z całej siły. Przez kilka miesięcy, każdego dnia Aleksandra B. pisała do mnie i do innych osób prosząc o pomoc, przesyłając dosłownie kilka tysięcy wiadomości. Podczas kilku spotkań z nią widziałem siniaki na jej ciele, słyszałem również krzyki jej matki w telefonie. Matka (nie wiedziała, że słucham rozmów) zachowywała się jak osoba niezrównoważona, krzyczała na córkę, wyrażała się o niej z pogardą. Nie miałem żadnej wątpliwości, że jest agresywna i skłonna do przemocy, a córkę traktuje jak śmiecia.

Bardzo często udzielam pomocy osobom znajdującym się w sytuacji krytycznej, tak więc i w tym przypadku podjąłem się organizacji pracy i bezpiecznego miejsca zamieszkania dla Aleksandry B. - o nowym jej adresie rodzina nie mogła wiedzieć, gdyż jak poinformowała mnie Aleksandra B., wcześniej kilkakrotnie usiłowała się uniezależnić od rodziny, „uciec” od niej, ale zawsze była odnajdywana, przywożona do domu i bita za karę. Z uwagi na jej pogarszający się stan nerwowy (bardzo przeżywała wymuszany na niej ślub, nie chciała sypiać z Pawłem S.) zorganizowałem jej również terapię w ośrodku pomocy ofiarom przemocy. Wielokrotnie pisała do mnie wtedy, że jeśli jej nie pomogę to odbierze sobie życie. Próbowała kilkakrotnie uciec bezpośrednio przed ślubem, aby nie wzbudzać podejrzeń jedynie z rzeczami, które mogła zmieścić do swojej największej torebki, lecz za każdym razem była „łapana” i zawracana do domu. Raz miała zostać zapłakana zawrócona z kieleckiego dworca PKP, na chwilę przed wejściem do pociągu. Uciec udało się jej dopiero kilka dni po ślubie. Przyjechała wtedy do Warszawy, podpisała umowę najmu mieszkania, które dla niej znalazłem, zgłosiła się na terapię i miała rozpocząć pracę oraz studia zaoczne.

Kilka osób chciało jej pomóc w odcięciu się od patologii podkieleckiej wsi i w ułożeniu normalnego życia. Niestety, rodzina rozpoczęła poszukiwania Aleksandry B. Choć pozostawiła ona list pożegnalny, matka wraz z mężem Pawłem S. zgłosiła na policji zaginięcie. Aleksandra B. dwukrotnie w rozmowie telefonicznej z kieleckim policjantem poinformowała, że nie chce kontaktu z rodziną a odeszła z domu z powodu przemocy. Pomimo tego mąż, wspólnie ze swoim przyszłym szwagrem Krzysztofem A., z przybranym do pomocy Albańczykiem Ervisem K. i z innymi osobami, odnalazł Aleksandrę B., wspólnie dokonali pobicia towarzyszącej jej wtedy osoby i kradzieży jej rzeczy, po czym przewieźli Aleksandrę B. na powrót do podkieleckiej wsi jej męża. Wtedy dziewczyna miała zostać znów pobita. Gdy zdjęła obrączkę, oświadczyła, że nie kocha męża i wyszła z jego domu, została ponownie „dogoniona” przez rodzinę a następnie umieszczona w zakładzie psychiatrycznym w pobliskiej Morawicy. Ksenia B. jest z zawodu pielęgniarką, prawdopodobnie znała osoby z tego zakładu.

W celu zapewnienia bezkarności swojej rodziny Ksenia B. skontaktowała się wtedy ze mną, a w przesyłanych do mnie wiadomościach groziła mi zniszczeniem reputacji, pomówieniem do prasy i oskarżeniem o wyimaginowane przestępstwa. Miało to być konsekwencją dalszego wtrącał w sprawy jej rodziny. Żądała ode mnie abym nie ingerował w dokonywane przestępstwa i nigdy więcej nie udzielał pomocy jej córce. Była dumna z tego, że jej zięć wraz z „ekipą” dokonał w Warszawie pobicia osoby pomagającej Aleksandrze B. - pobito człowieka z poważnymi problemami kardiologicznymi, który wtedy ledwo się poruszał o własnych siłach. Oczywiście pomimo gróźb nie zamierzałem rezygnować i w pierwszej kolejności skontaktowałem się z kieleckimi ośrodkami pomocy społecznej, informując o wiadomej mi przemocy i zagrożeniu bezpieczeństwa także 8-letniego dziecka.

Kilka dni później otrzymałem wiadomość via e-mail, w której grożono mi napaścią, pobiciem i ponownie grożono niszczeniem mojej reputacji, jeśli nie spowoduję wycofania doniesień złożonych przeciwko Pawłowi S. i innym towarzyszącym mu w napaści osobom. W kolejnych dniach do moich kontrahentów przychodzić zaczęły przesyłki prezentujące erotyczne akty Aleksandry B., identyczne jakie się publikuje przy ogłoszeniach towarzyskich, wraz z informacją, że udzielałem pomocy „prostytutce”, co w domyśle miało być dla mnie kompromitujące. Z charakteru przesyłek wynikało, że Paweł S. miał związać się z Aleksandrą B. w celach komercyjnych. O groźbach – w tym surowiej karanych groźbach mających wymusić na świadku przestępstwa milczenie, a także o próbach skompromitowania mnie, ale przede wszystkim o przemocy w rodzinie Aleksandry B. i zagrożeniu dla bezpieczeństwa dziecka, poinformowałem prokuraturę w Kielcach. Śledztwo zostało bardzo szybko wszczęte, lecz jak się okazało, Aleksandra B. przebywała dostatecznie długo w zakładzie psychiatrycznym, aby dać się „przekonać” rodzinie, że wszystko to się nie wydarzyło i jest jedynie... moim wymysłem. Chodzą plotki, że „zrozumienie błędów” było warunkiem opuszczenia przez nią zakładu dla psychicznie chorych. I tak też Aleksandra B. złożyła zeznania, że nigdy nie skarżyła się na przemoc, jej 8-letnia siostra nigdy nie była bita, nigdy nie chciała odchodzić od ukochanego męża, wszyscy, którzy jej pomagali mieli się jej narzucać, łącznie z tym, któremu od dawna wyznawała miłość, a z Warszawy nie wróciła do domu tylko dlatego, że... miałem ją zagadać i nie zdążyła na pociąg. I dlatego tego samego dnia podpisała umowę najmu lokum załatwianą od tygodni, zrobiła zakupy do urządzenia się w nowym mieszkaniu, podjęła pracę i rozpoczęła długoterminową psychoterapię, a także następnego dnia informowała policję, że nie wróci do domu z powodu panującej w nim przemocy. Napaść i pobicie oraz kradzież, których była świadkiem i za które w ostatnich wiadomościach (pisemnie!) przepraszała, także miała według nowych zeznań nigdy nie zaistnieć. Co ważne, Aleksandra B. i Paweł S. czasowo się rozstali, co zbiegło się w czasie z krążeniem w rodzinie Pawła S. nagich zdjęć Aleksandry B. w bardzo wyzywających pozach. Paweł S. dysponował dostępem do telefonu, komputera, kont e-mailowych oraz na portalu Facebook należących do Aleksandry B., w tym do jej licznych intymnych zdjęć, które rozsyłać miała za ich pośrednictwem do mężczyzn, z którymi utrzymywała relacje intymne i uczuciowe. Czy Aleksandra B. była szantażowana przez rodzinę, że brak posłuszeństwa skutkował będzie ujawnieniem jej nagich zdjęć i ośmieszeniem jej na zawsze przed całym jej środowiskiem? Nie trudno dojść do takich właśnie wniosków.

Do prokuratorskich akt sprawy trafiło 1200 stron wydruków wiadomości z błaganiami o pomoc, które otrzymałem od Aleksandry B., kopie odręcznych listów od Aleksandry B., wypisy z SMS-ów od Aleksandry B. i jej matki Kseni B., zdjęcia pociętych nadgarstków Aleksandry B., kopie wybranych wiadomości o tematyce przemocy w rodzinie przesyłanych przez Aleksandrę B. do innego świadka, kopia umowy najmu lokalu mieszkalnego podpisana przez Aleksandrę B., wydruki wiadomości przesłanych przeze mnie do psychoterapeutów oraz do ośrodka pomocy dla ofiar przemocy w rodzinie, celem organizacji specjalistycznej pomocy psychologicznej dla Aleksandry B., kopia dokumentacji medycznej ze szpitalnego oddziału ratunkowego bródnowskiego centrum klinicznego, opinia sądowo-lekarskie biegłego sądowego z zakresu chirurgii, karta informacyjna ze szpitala bródnowskiego, nagrania audio (m.in. z czasu napaści i nagrań połączeń telefonicznych z Policją), zeznania obiektywnych świadków i wiele innych. Materiał dowodowy był spójny, wzajemnie się uzupełniający i bardzo obszerny. Nie można było na podstawie tych wszystkich dowodów uznać, że do przestępstw nie doszło.

Dodatkowo Aleksandra B. przesłuchana została z udziałem biegłego sądowego psychologa, który w podsumowujących wnioskach swojej opinii stwierdził, że „Świadek Aleksandra [nazwisko] nie ujawnia tendencji do patologicznego fantazjowania i konfabulacji. Jednak należy wziąć pod uwagę cechy osobowości badanej oraz jej aktualną sytuację osobistą i rodzinną (trudności małżeńskie, rodzinne, obyczajowe, prawne). W ujawnianych zeznaniach opiniowana może nie uwzględniać wszystkich aspektów zdarzeń oraz pomijać przejawy własnej aktywności w zdarzeniach. […] Z psychologicznego punktu widzenia treść składanych przez nią zeznań może być niepełna.”. Wniosek ten oznacza, że Aleksandra B. zeznaje to, czego wymaga od niej rodzina i fałszywie wypiera się swoich próśb o pomoc i aktywnych prób ucieczek z domu. Natomiast brak skłonności do konfabulowania, w połączeniu z konsekwentnymi deklaracjami przemocy w jej rodzinie, zgłaszanymi przez długi czas do wielu różnych osób, oznacza, że mówiła na temat tej przemocy i zagrożenia prawdę. Również napaści dokonywane przez jej rodzinę potwierdzają, że przemoc jest tam normalnym sposobem rozwiązywania wszelkich problemów z posłuszeństwem, a poparcie dla takiej formy rozwiązywania sporów Ksenia B. wyraziła wprost w przesyłanych do mnie wiadomościach. Materiał dowodowy był jednoznaczny, a do tego warszawska prokuratura już zakończyła postępowanie w sprawie napaści wskazując, że „ekipa” jej męża faktycznie się takiego przestępstwa przy "odbijaniu" Aleksandry B. dopuściła.

Oczywiście Prokuratura Rejonowa Kielce-Zachód, z naruszeniem art. 7 kpk, zupełnie zignorowała wszystkie zebrane w sprawie dowody i oparła się na słowach Aleksandry B. Co więcej, Kielce stwierdziły, że warszawska prokuratura w ogóle nigdy nie prowadziła żadnej sprawy (kłamstwo), zgłoszenie napaści na alarmowy numer 112 dotyczyło zupełnie innego przestępstwa (choć nagrania są jednoznaczne - kłamstwo), nie poinformowano policji o napaści (kłamstwo - poinformowano niezwłocznie), kontaktowałem się z Aleksandrą B. po jej "odbiciu" (kłamstwo - ona do mnie pisała i przepraszała za to co się stało), brak jakichkolwiek dowodów napaści (kłamstwo - opinia biegłego sądowego chirurga, dokumentacja szpitalna, zeznania świadków itp.), a z uwagi na to, że obiektywni obcy świadkowie potwierdzali moje doniesienie, zaprzestano ich dalszego przesłuchiwania. Sprawę umorzono powołując się na okoliczności nieprawdziwe, nie tyle zmyślone, co wprost sprzeczne ze zgromadzonymi jednoznacznymi dowodami, przemoc wobec dziecka „wyjaśniono” przesłuchując... Ksenię B., jej męża Pawła B. (który miał latami godzić się na katowanie córki), Aleksandrę B. (która nie potrafiła w żaden logiczny sposób wyjaśnić, skąd tak obfita korespondencja zupełnie sprzeczna z jej zeznaniami), a także przesłuchując rodziców Pawła B. zeznających, że dzieci zawsze były czyste – jakby to wykluczało bicie... Jednocześnie wszczęto śledztwo na podstawie ewidentnie fałszywych zeznań Aleksandry B., która gołosłownie zaprzeczała każdemu dowodowi w sprawie.

Prokuratura Kielce-Zachód postanowiła również „pomóc” w śledztwie prowadzonym przez Warszawę w sprawie rozboju i choć nie była właściwa do jej prowadzenia i nie przeprowadziła ani jednego dowodu w tej sprawie, to... sama umorzyła śledztwo. Jest to pierwszy przypadek w Polsce, by niewłaściwy prokurator, bez umocowania, dowodów i jakichkolwiek czynności samowolnie wszczął i umorzył śledztwo w sprawie o poważne przestępstwo kryminalne rozboju, choć było ono już prowadzone przez inną kompetentną jednostkę. Co Prokuratura Rejonowa Kielce-Zachód zrobiła w sprawie zgłoszonych przeze mnie gróźb i prób szantażów? Nic. Dosłownie. Jest to pierwszy przypadek w mojej karierze, gdzie akta sprawy nie zawierały dosłownie żadnego dowodów w sprawie ani śladu po nawet jednej czynności. Nie zapytano nawet wskazanych przeze mnie prawdopodobnych sprawców, czy przyznają się do przesyłania gróźb. Nie zweryfikowano ip nadawcy ani do kogo należy to konto pocztowe. Papierowych przesyłek nie poddano oględzinom. Po prostu nie zrobiono dosłownie nic. I po pół roku takich "intensywnych" działań umorzono sprawę z powodu braku jakichkolwiek dowodów. Dziwne, aby jakieś dowody były, skoro dosłownie nie zrobiono nic w kierunku ich pozyskania. Podobnych „rekordowych” zachowań Prokuratury Rejonowej Kielce-Zachód jest dużo więcej, lecz nie chcę wszystkiego ujawniać już na tym etapie.

Nie chodzi tutaj o błędną wykładnię przepisów, lecz wprost o poświadczenie nieprawdy w uzasadnieniach postanowień prokuratorskich, powoływanie się na okoliczności nieistniejące, zaprzeczania okolicznościom bezspornie istniejącym (prowadzenie śledztwa przez inną prokuraturę i ustalenia końcowe tegoż postępowania karnego), ignorowanie (ukrywanie) dowodów wskazujących wprost na winę wskazanych sprawców przestępstwa i ignorowanie (ukrywanie) dowodów wskazujących na niewinność osoby podejrzewanej o przestępstwa. Prokurator jako funkcjonariusz publiczny działać może jedynie w granicach prawa, zaś dowody oceniać musi z uwzględnieniem logiki, wiedzy naukowej i doświadczenia życiowego, co wyklucza dowolność oceny (swoboda oceny dowodów to nie dowolność!). Nie jest on w żadnym stopniu uprawniony do potwierdzania w wystawianych dokumentach nieprawdy co do okoliczności mających znaczenie prawne, a wręcz pozostaje zobligowany do zachowania obiektywizmu i zabezpieczania dowodów zarówno na korzyść, jak i na niekorzyść stron postępowania. W niniejszej sprawie dyrektywy te zostały przez dwóch zaprzyjaźnionych prokuratorów w pełni zignorowane, a w skandalicznych uzasadnieniach właśnie wielokrotnymi kłamstwami potwierdzono, że celowymi działaniami (nie można inaczej niż działaniem umyślnym wyjaśnić, dlaczego jeden prokurator dysponujący precyzyjną informacją np. o prowadzonych przez inne jednostki prokuratury śledztwach i o ich skutkach zaprzecza takim faktom, a drugi ignoruje miażdżące dowody składania fałszywych zeznań) fałszowano okoliczności kluczowe dla skutku prowadzonych śledztw...

Jak inaczej można nazwać stanowiące podstawę wywodu prokuratora kłamstwo, iż wbrew moim zeznaniom wcale nie były prowadzone inne postępowania karne, a jednocześnie na podstawie rzekomego braku tych innych postępowań prokurator uzasadnia wszczynanie postępowania karnego przeciwko osobie wypełniającej obowiązek zawiadomienia o przestępstwach. Jak wyjaśnić brak przesłuchiwania świadków, ignorowanie przytłaczającej ilości jednoznacznych dowodów, niepodejmowania ani z urzędu, ani na wniosek, postępowania przeciwko osobie składającej ewidentnie fałszywe zeznania i składającej fałszywe zawiadomienia o przestępstwach niepopełnionych? Podobnie wyglądało śledztwo w sprawie Tomasza Komendy, gdzie 12 świadkom grożono postępowaniem karnym, a jednocześnie niewinnego człowieka skazano za gwałt i zabójstwo na podstawie oczywiście fałszywych zeznań prostytutki, ignorując, że fizycznie przytoczone przez nią okoliczności nie mogły zaistnieć. Można zrozumieć jeden błąd lub przeoczenie jednego dowodu, lecz w tym przypadku mowa o łącznej liczbie kilkuset dowodów obiektywnych, których wiarygodności nikt nie podważył. Tak jak w sprawie Komendy.

I podobnie jak w sprawie Komendy w późniejszym czasie, na wsparcie słów sprzecznych z materiałem dowodowym, prokuratura rozpoczęła poszukiwanie mojego DNA na rzekomych dowodach rzeczowych, co jest działaniem o tyle kuriozalnym, że liczne przedmioty bezsprzecznie dotykałem, a dowody rzeczowe nie były zabezpieczone na miejscu zdarzenia przez techników policyjnych tylko dostarczone przez rodzinę Aleksandry B., a więc wartość dowodowa takich poddanych kontaminacji (zanieczyszczeniu) śladów jest w praktyce kryminalistycznej w zasadzie zerowa. Na czym polega dowód z DNA? Otóż, każdego dnia człowiek „gubi” około 30 000 swoich komórek o mikroskopijnych rozmiarach, z których każda zawiera nasz niepowtarzalny kod genetyczny. Tracimy je cały czas, przez co „znakujemy” nimi dotykane powierzchnie. Ale, z uwagi na to, że nie są one przymocowane klejem, to powszechne jest zjawisko tzw. kontaminacji, czyli przenoszenia drobinek DNA z jednych przedmiotów na drugie, dlatego DNA to zazwyczaj jedynie POSZLAKA, a nie dowód. Prokurator wpadł na pomysł, że udowodni mi winę znajdując moje DNA na jakichś papierach należących do Aleksandry B., ale „zapomniał” przy tym, że utrzymywałem z nią znajomość przez niespełna rok, wielokrotnie odwiedzała mnie, przynosiła na spotkania swoje dokumenty, koperty, rysunki (jej hobby to szkicowanie – przynosi je na spotkania ze wszystkimi znajomymi, co potwierdzili inni świadkowie), książki, co oczywiście znajduje się w protokole przesłuchania – taki dowód niczego nie wnosi więc do sprawy i jest kompletnie bezwartościowy. Odnalezienie na takich przedmiotach śladowych ilości mojego DNA nie dowodzi niczego, ale jak to pięknie by brzmiało: znaleźliśmy DNA! W ten sposób pozoruje się czynności rzetelnego śledztwa. Identycznie i równie bez merytorycznego celu DNA wykorzystano jako dowód winy Tomasza Komendy...

Następnie niestrudzona kielecka prokuratura wpadła na kolejny genialny pomysł – najpierw chciała przeszukiwać moje mieszkanie i zająć wszelkie należące do mnie nośniki danych (pendrivy, komputery, telefony, tablety), a następnie zaczęła przesłuchiwać wydawcę niniejszego portalu, którego jestem etatowym dziennikarzem, i chciała za wszelką cenę otrzymać dostęp do... chronionych tajemnicą prasową komputerów wydawnictwa i telefonów. Nie przyjmowano do wiadomości, że znajdujące się tam dane podlegają ochronie prawnej i nie mają absolutnie żadnego związku ze sprawą. Nie trudno dojść do wniosku, że prokuratura próbuje przy okazji absurdalnego śledztwa pozyskać z nieznanych motywów dostęp do zupełnie niezwiązanych ze sprawą wiadomości, do których nie ma ona żadnego prawa. Uspokajam – telefony, tablety i laptopy nie zostały i nigdy nie zostaną udostępnione kieleckiej prokuraturze, dane naszych informatorów były, są i będą bezpieczne, podobnie jak powierzone nam dowody. Już na samym początku sprawy elektronika i nośniki danych zostały przeze mnie wywiezione do kancelarii adwokackiej znajdującej się na drugim końcu Polski, z którą formalnie nic mnie nie łączy, i tam pozostają bezpiecznie zdeponowane. Obecnie korzystamy wyłącznie z czystego sprzętu nieużywanego w minionym czasie, nie przechowujemy na nim żadnych istotnych danych. Kuriozum sytuacji bije już wszelkie rekordy...

Z uwagi na fakt, że z wielu źródeł docierały informacje wskazujące na to, że Aleksandra B., mogła pozyskiwać pieniądze ze spotkań sponsorowanych z mężczyznami, sprawdziłem ten wątek i faktycznie potwierdziło się, że takie relacje utrzymywała. Dobierała do nich głównie dużo starszych, żonatych mężczyzn. Nie zmienia to jednak niczego w mojej ocenie sytuacji. Każdy człowiek zasługuje na pomoc i na drugą szansę, a fakt prostytuowania się wręcz wiele by tłumaczył. Paweł S. poszukiwał jej w towarzystwie albańskiego kryminalisty, a typowi mieszkańcy świętokrzyskich wsi w takich towarzystwach się nie obracają. Natomiast rodzice Aleksandry B. prowadzili jej permanentną kontrolę, nie jest więc prawdopodobne, by umknął im fakt braku posiadania przez córkę pracy i częstych spotkań z mężczyznami, z których wracała ona z pieniędzmi. Wielokrotnie Aleksandra B. mówiła mi również, że matka ma do niej pretensje, że nie przynosi pieniędzy. Zważywszy, że zaraz po „odbiciu” Aleksandry B. z Warszawy przesłano w moje otoczenie przesyłki z kompromitującymi Aleksandrę B. materiałami i określano ją mianem prostytutki, a za nadawanie tych przesyłek zakładam że odpowiadają Ksenia B. i (lub) Paweł S., to nie trudno dojść do wniosku, że bliscy Aleksandry B. wiedzieli o jej profesji i być może czerpali z tego korzyści majątkowe, co jest w Polsce przestępstwem. To by też tłumaczyło, dlaczego Paweł S. zaakceptował tak nieprawdopodobny fakt, że w czasie ich nocy poślubnej Aleksandra B. nie współżyła z mężem, tylko ze swoim specjalnie na tę okoliczność zaproszonym przyjacielem. Sprawę ewentualnego czerpania korzyści z cudzego nierządu wyjaśnić powinna kielecka prokuratura, ale jakoś na nią nie liczę. Na odnotowanie zasługuje też przeszłość jej rodziny, co dodatkowo uwiarygodnia podejrzenia. Brat ojca Aleksandry B. oszukać miał dużą liczbę swoich kontrahentów i wyjechać z tego powodu do Anglii, zaś kuzyn Pawła S. miał dokonać pobicia ze skutkiem śmiertelnym. Resztę równie wymownych informacji zachowam na razie dla siebie. Dość powiedzieć, że według prokuratury jest to porządna, katolicka rodzina o nienagannej opinii, co gwarantuje pełne bezpieczeństwo dziecka...

Prokurator dysponujący powyższymi dowodami i szeroką wiedzą na temat tła wydarzeń, miał przeciwko nim rażąco sprzeczne z obiektywnym materiałem dowodowym niespójne, niekonsekwentne zeznania Aleksandry B., która twierdzić zaczęła, że nigdy nie prosiła nikogo o pomoc, przemoc w jej rodzinie to wyłącznie mój wymysł, jej siostrze nic nie grozi a ja jestem osobą, która... ją prześladuje. Jest to pierwszy przypadek w historii światowej kryminologii, w której prześladowca jest bombardowany tysiącami wiadomości ze strony ofiary, w których na przestrzeni tylko trzech ostatnich miesięcy ponad 60 razy domaga się ona spotkań, prosi ona o pomoc, o zabranie jej natychmiastowe z domu i wręcz nawet przygarnięcie, a gdy „prześladowca” odmawia, to ofiara przesyła zdjęcia zakrwawionych nadgarstków i żąda pomocy albo będzie cięła się głębiej. Prokurator nie dał wiary licznym i pochodzącym z obiektywnych, niezależnych od siebie źródeł dowodom, lecz niewiarygodnym zeznaniom Aleksandry B. Śledztwo w sprawie przestępstw rodzin B. i S. wbrew materiałowi dowodowemu, którego prawidłowa ocena bezsprzecznie potwierdza rozbój, groźby karalne, szantaże i przemoc wobec córek, zostało umorzone, wszczęto za to śledztwo dotyczące rzekomego fałszywego zawiadomienia i naruszania prywatności rodzin B. i S.

W ostatnim czasie spotkałem się z dwoma równie „rzetelnie” prowadzonymi śledztwami. Pierwsze z nich to wspomniana już sprawa Tomasza Komendy, który na podstawie ewidentnie fałszywych zeznań również prostytutki został skazany za gwałt i zabójstwo 15-latki, a także Amber Gold, w którym prokuratura ignorowała dowody, nie przeprowadzała koniecznych czynności dowodowych i podejmowała decyzje sprzeczne z ujawnianymi dowodami. W obu tych sprawach minister Zbigniew Ziobro grzmi na konferencjach prasowych i zapowiada rozprawę z nieuczciwymi i nierzetelnymi prokuratorami. W niniejszej sprawie zachodzą te same okoliczności i identyczny modus operandi sprawców, czyli prokuratorów. Dowody nie mają znaczenia, jest z góry ustalona teza i ochrona sprawców przestępstwa. Czy ludzie otworzą oczy dopiero wtedy, gdy 8-letnia siostra Aleksandry B. zostanie pobita do nieprzytomności albo na śmierć przez Ksenię B., czy może oczekiwać należy biernie na demoralizację dziecka wychowującego się w środowisku przestępczym – ale gorliwie i do bólu katolickim...?

*  *  *

Panie Ministrze, ma Pan teraz dwie opcje. Może Pan pokazać, że jest sprawiedliwy, obiektywny, rzetelny i że nie ma u Pana zgody na tuszowanie przestępstw, działania wykazujące skrajną niekompetencję i na krzywdę dzieci, albo potwierdzić, że fakty i dowody nie mają znaczenia, jeśli rzecz dotyczy znajomych i działaczy PiS-u. Trzymam za Pana kciuki. Jestem dzisiaj ofiarą nagonki, ponieważ chciałem pomóc katowanej kobiecie, zagrożonemu katowaniem 8-letniemu dziecku i zgłosiłem szereg popełnionych przestępstw kryminalnych, na które mam dowody i które już w części zostały potwierdzone przez warszawską prokuraturę (jedno już zakończone postępowanie przygotowawcze). Z tego powodu usiłuje się mnie poprzez nadużywanie władzy skompromitować absurdalnymi zarzutami, zniszczyć moją reputację pomówieniami, a nawet prymitywnie zastraszyć – działania te nie przyniosą jednak żadnego efektu. Poza moim zmartwieniem jest już los dorosłej Aleksandry B., która sama wybrała jak chce żyć i uznała, że patologia jej odpowiada (choć gdyby się do mnie zwróciła po pomoc to by ją otrzymała), ale nigdy nie odpuszczę bezpieczeństwa małego dziecka. Nie obchodzi mnie to, jakie wpływy w PiS-ie i w kieleckiej prokuraturze ma rodzina Kseni B. (choć wiem, bo łatwo było to sprawdzić). Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Będę dążył do tego, aby sytuacja się wyjaśniła a dziecko było bezpieczne, a nie jedynie skryte pod "dobrą opinią środowiskową". W końcu każdy z nas nie raz słyszał w telewizji, jak po brutalnej zbrodni sąsiedzi opisywali sprawcę jako "bardzo spokojnego człowieka"... Ja spraw takich "spokojnych ludzi" badałem w mojej pracy setki i w tym jednym przypadku nie chcę znów powiedzieć: a nie mówiłem!

W sprawie celowego działania prokuratorów na szkodę śledztwa i na szkodę moją, ukrywania dowodów, tuszowania przestępstw i potwierdzania w dokumentach nieprawdy, przesyłam do rzecznika prasowego ministerstwa sprawiedliwości oficjalne pytania prasowe wraz z żądaniem objęcia tych postępowań kontrolą i nadzorem, wznowienia postępowań umorzonych, wszczęcia postępowania w sprawie wielokrotnie przeze mnie zgłaszanych w oficjalnej formie pisemnej fałszywych zeznań i fałszywych oskarżeń mojej osoby przez Aleksandrę B. i ponowne zweryfikowanie bezpieczeństwa małoletniej Hanny B. Choć sprawa dotyczy mnie, pozwalam sobie czynić to jako dziennikarz, gdyż cała sprawa zaczęła się właśnie od skierowania do mnie prośby o pomoc jako do dziennikarza, a prokuratura zainteresowana była właśnie nośnikami danych należącymi do redakcji.

Na zakończenie pragnę poinformować, że w niniejszym tekście celowo pominąłem trzy kwestie:

  1. wątek polityczny łączący pewne znane osoby z obecnego rządu i Sejmu z Prokuraturą Rejonową Kielce-Zachód,
  2. wątek prywatny, na którego ewentualne nagłośnienie przyjdzie jeszcze czas,
  3. wątek kluczowego dla sprawy członka rodziny Kseni B.

 

Kazimierz Turaliński