Jedną z ostatnich inicjatyw władz PRL-u i rządu Mieczysława Rakowskiego stał się Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. 15 lutego 1989 roku Sejm IX kadencji przyjął ustawę o FOZZ. Zgodnie z art. 1 rzeczonego aktu prawnego, do zadań Funduszu należało gromadzenie środków finansowych z przeznaczeniem na obsługę zadłużenia zagranicznego oraz gospodarowanie tymi środkami.

Kapitał pochodzić miał z dotacji z budżetu centralnego, dochodów z zagranicznych pożyczek państwowych, lokat Banku Handlowego w Warszawie oraz w NBP, wpływów z tytułu udziału Funduszu w polskich i zagranicznych spółkach, przedsiębiorstwach mieszanych i przedsiębiorstwach wspólnych, z emisji obligacji oraz z działalności kredytowej. Spieniężano także wierzytelności pozostające w posiadaniu Polski, tj. niespłacone weksle nigeryjskie.

Oficjalnie do dziś nie wiadomo, kto był pomysłodawcą skupowania polskiego zadłużenia na rynku wtórnym. Tło związanych z tym wydarzeń wskazuje jednak na wiodącą rolę peerelowskich służb specjalnych. Pierwotnie Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego występował jako jednostka podlegająca ministrowi finansów. Powstały w grudniu 1985 roku dział nie posiadał jednak osobowości prawnej, ani nie mógł prowadzić działalności gospodarczej, choć dysponował rokrocznie kwotą dochodzącą nawet do 5 miliardów dolarów. Powołany w 1989 roku nowy, lecz analogiczny kompetencyjnie, podmiot został wyłączony spod władzy ministra i nastawiony na w pełni autonomiczne i w praktyce niekontrolowane działanie. Dodatkowym tajnym zadaniem uczyniono obok bieżącej spłaty także wykup za bezcen, czyli po cenach rynkowych, długów zaciągniętych przez Polskę Ludową. Krytyczny stan krajowej gospodarki, słaba złotówka wraz z postępującą hiperinflacją i wysokim zadłużeniem zewnętrznym czyniły wierzytelności naszego państwa niezwykle mało atrakcyjnymi. Wartość zobowiązań Polski sięgała wówczas ponad 41 miliardów dolarów, a dzięki praktykowanej od dekad myśli ekonomicznej socjalizmu i archaicznemu przemysłowi szybka spłata była wykluczona. Zgodnie z prawem rynku, wierzytelności tak mało wiarygodnego finansowo dłużnika posiadały niską wartość zbywalną. Zadaniem FOZZ-u miało być wykorzystanie złej koniunktury i odciążenie Skarbu Państwa poprzez wykup zagranicznych zobowiązań płatniczych.

Władzę nad Funduszem sprawowali dyrektor generalny Grzegorz Żemek oraz pełniąca funkcję zastępcy dyrektora Janina Chim. W radzie nadzorczej zasiadali m.in. wiceminister finansów Janusz Sawicki oraz Dariusz Rosati. Żemek był wcześniej zastępcą attaché handlowego w Belgii, a następnie szefem Departamentu Kredytowego w Banku Handlowym International w Luksemburgu. Pozostawał tajnym współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) o pseudonimie „Dik”.

Z założenia działania Funduszu charakteryzować miała dyskrecja, właściwa dla niekonwencjonalnych operacji specjalnych, gdyż prawo międzynarodowe zabraniało Polsce skupu własnych wierzytelności na rynku wtórnym. Ponadto, jawne zainteresowanie nabywców polskimi długami spowodowałoby znaczny wzrost ich cen. Konspiracja wymusiła rejestrację poza granicami kraju wielu spółek handlowych, a także zakup już działających a przez to wiarygodnych przedsiębiorstw. Korzystano z usług figurantów werbowanych do współpracy zgodnie z metodyką pozyskiwania agentury przez służby wywiadowcze. Tak zorganizowana sieć podmiotów pośredniczących zapewniła ukrycie tożsamości rzeczywistego nabywcy.

Dodatkowo władze FOZZ uzyskały szerokie pełnomocnictwa, uprawniające do zachowania transakcji w tajemnicy nawet przed własną radą nadzorczą. Przy powołaniu Funduszu, ani w trakcie jego działania, nie zostały zatwierdzone plany finansowe, plany kont ani dokumenty sprawozdawcze, nie został także sporządzony bilans otwarcia, a w szczególności nie zostały rozliczone wzajemne zobowiązania pomiędzy Funduszem a Bankiem Handlowym pośredniczącym w spłatach zadłużenia we wcześniejszych latach. Tym sposobem, za pośrednictwem licznych, pozornie niezależnych nabywców, bez wzbudzania nadmiernego zainteresowania na rynkach finansowych realizowany miał być masowy, konspiracyjny nawet względem władz Rzeczypospolitej, skup wierzytelności. Przydzielony na ten cel budżet sięgał 3% rocznych wydatków państwa.

Misja Funduszu nigdy nie została wypełniona. Zamiast korzystać z okazyjnych ofert, FOZZ nierzadko skupował długi za cenę znacznie przewyższającą nawet ich nominalną wartość. Z oddanego do dyspozycji majątku tworzono niezależne spółki oraz transferowano za ich pośrednictwem ogromne sumy na prywatne konta bankowe. Sam zarząd, do granic absurdu niegospodarny, doprowadził do sprzeniewierzenia olbrzymiego kapitału. Znaczna część operacji nie była nawet księgowana. Brakowało także księgi zadłużenia, na podstawie której można by określić skalę rzeczywistego, aktualnego zadłużenia Polski i dokonać identyfikacji wierzycieli. Nie udało się też ustalić powodu zatrudnienia wielu pracowników Funduszu oraz zakresu ich kompetencji. Jedynym celem i zadaniem pozostawało pobieranie pensji lub działania naruszające literę prawa, niemożliwe do zawarcia w treści umowy o pracę.

W sumie FOZZ przejął wierzytelności o łącznej wartości 272 milionów dolarów, przy średniej cenie 20 centów za każdego dolara. Wydatki Funduszu znacznie jednak przekroczyły 69 milionów dolarów spożytkowanych na cele statutowe. Z kasy wypłynęły ponad tą kwotę, w przeliczeniu na wartość po reformie walutowej 1995 roku, co najmniej 354 miliony złotych. Podejrzewano straty łączne sięgające nawet miliardów. Środki ginęły w gąszczu transakcji przeprowadzanych pomiędzy podmiotami wzajemnie powiązanymi kapitałowo i personalnie, trwonione na produkcję kreskówek, finansowanie obrotu ropą z Irakiem, zakup historycznych zdjęć z Marylin Monroe czy inwestycje w fundusz GFV oraz we francuskie przedsiębiorstwa handlujące bronią.

Pieniądze krążyły pomiędzy spółkami zarejestrowanymi w USA, Szwajcarii, Niemczech a także w rajach podatkowych takich jak Antyle Holenderskie. Jedynym sensem ich cyrkulacji pozostawało kontrolowane sprzeniewierzenie możliwie największych kwot. Do tego celu władze Funduszu dysponowały równowartością 1,7 miliarda dolarów. Cały projekt w rezultacie okazał się największym w dotychczasowej historii kraju oszustwem, a najprawdopodobniej także zorganizowaną operacją wytransferowania poza granice Rzeczypospolitej wszelkich dostępnych dewiz.

Fundusz postawiono w stan likwidacji w styczniu 1991 roku. W tym samym czasie działania FOZZ znalazły się w kręgu zainteresowań Najwyższej Izby Kontroli. Już w 1989 roku na trop afery wpadł kontroler Urzędu Skarbowego Michał Falzmann. Wykrył on niepokojące przelewy zagraniczne, transferujące jednostkowo miliony w walutach obcych. Po złożeniu na biurko przełożonego notatki o podejrzanych transakcjach został zwolniony z pracy. W następnym miejscu zatrudnienia ponownie jednak trafił na wątki powiązane z FOZZ. Wówczas był już w stanie określić zakres działania Funduszu oraz skalę wyrządzonych Skarbowi Państwa szkód. Na łamach prasy o defraudację miliardów dolarów obwinił służby specjalne ZSRR. Według niego, w gigantycznym procederze uczestniczyć miało około 700 polskich spółek.

W roku 1991 nagłaśnianie nadużyć przyniosło Falzmannowi angaż na etacie inspektora w Najwyższej Izbie Kontroli. Już jako urzędnik NIK-u kontynuował dochodzenie, wzbudzając popłoch w elitach zgasłego ustroju. Składał przełożonym wiele meldunków dotyczących afery FOZZ, podawał konkretne nazwiska. W notatce służbowej z dnia 15 kwietnia 1991 roku informował o aktualnej wysokości zagranicznego zadłużenia Polski, sięgającej już 46 miliardów dolarów. Jak odkrył, z formalnoprawnego punktu widzenia wierzytelności są od lat po prostu niespłacane. W kolejnych notatkach donosił o działalności konspiracyjnych organizacji związanych z pozabudżetowym finansowaniem służb specjalnych. Do przełożonych Falzmanna docierały masowo skargi i żądania odwołania nadgorliwego inspektora. Tymczasem jego nowy współpracownik, Mirosław Dakowski, podjął się nagłośnienia afery. Znów informacje o nadużyciach dotarły do opinii publicznej oraz ważnych polityków. Jednak wybrana w demokratycznych wyborach władza nie była zbytnio zainteresowana wyjaśnieniem sprawy.

Pod zarzutem ujawnienia tajemnicy służbowej Falzmann szybko został zawieszony w obowiązkach przez przełożonego Anatola Lawinę. Decyzja ta została wydana bez podstawy prawnej, co skutkowało jej uchyleniem przez prezesa NIK prof. Waleriana Pańkę. Dochodzenie trwało nadal, a o szczegółach poinformowani zostali ówczesny premier Jan Bielecki oraz wicepremier i zarazem minister finansów Leszek Balcerowicz. 16 lipca Falzmann skierował do Dyrektora Oddziału Okręgowego NBP w Warszawie następujące żądanie:

Działając na podstawie upoważnienia nr 01321 z dnia 27 maja 1991 Najwyższej Izby Kontroli do przeprowadzenia kontroli w Narodowym Banku Polskim proszę o udostępnienie informacji, objętych tajemnicą bankową, o obrotach i stanach środków pieniężnych (gotówkowych i bezgotówkowych) Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, Warszawa, ul. Miła 2.

Wyciąg z tego rachunku bankowego ujawniłby zarówno dokładną ilość wyprowadzonych środków, jak i identyfikował wszystkie pierwsze ogniwa transferujące. Kilka godzin później Pańko odwołał inspektora, a 18 lipca Michał Falzmann zmarł na zawał serca. W stanie agonalnym miał wielokrotnie powtarzać: „Bank Handlowy jest bankrutem co najmniej od 1969 roku. Nie pozwólcie tego zatuszować”.

Młody, 38-letni kontroler zakończył życie po trzech miesiącach od objęcia stanowiska w Najwyższej Izbie Kontroli. Mało kto uwierzył jednak w naturalny zgon. Jak twierdzi żona zmarłego, był on „przestrzegany” przed takim końcem. Wiadomo też, że sztuczne wywoływanie zaburzeń serca było jedną z najczęściej stosowanych przez komunistyczne służby specjalne metod uciszania przeciwników politycznych. Nie przeprowadzano wtedy sekcji zwłok, tak jak i nie przeprowadzono jej u Falzmanna. Pomimo śmierci inspektora, NIK kontynuował jednak kontrolę Funduszu. Już wcześniej winnymi nadużyć na ogromną skalę uznano dyrektora, członków rady nadzorczej oraz, z powodu beztroskiego braku nadzoru, kolejnych ministrów finansów. Takie wnioski, zawarte w raporcie NIK dotyczącym afery FOZZ, przedstawić miał w Sejmie prezes Pańko.

7 października 1991 roku, trasa szybkiego ruchu Warszawa – Katowice. Na wysokości Słostowic rządowa Lancia wypada z jezdni i uderza w nadjeżdżające z naprzeciwka BMW. Prezes Pańko ginie na miejscu. Wraz z nim życie stracili dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu Janusz Zaporowski oraz pasażer drugiego samochodu. Z wypadku cało wyszli żona prezesa Urszula oraz kierowca Jan Budziński. Choć do zdarzenia doszło na prostym odcinku drogi, samochód rozpadł się na dwie części. Prokuratura bardzo szybko zakończyła śledztwo w sprawie kolizji. Uznano, iż do wypadku doszło z wyłącznej winy kierowcy Lancii, za co został on skazany na 3 lata więzienia w zawieszeniu.

Sąd nie dał wiary zeznaniom świadków. Zarówno Urszula Pańko jak i kierowca twierdzili, że samochód wypadł z kursu z powodu eksplozji materiałów wybuchowych. Tą wersję potwierdzała odnaleziona w bagażniku pojazdu torba z wypaloną dziurą. Podobno stwierdzono także nacięcie linki hamulcowej. Natomiast pruszkowscy „żołnierze” przedstawili inny prawdopodobny powód takiego przebiegu wydarzeń. Przepołowienie samochodu wskazywać ma na zmrożenie podwozia ciekłym azotem. W wyniku tego podczas jazdy pojazd rozpada się na kawałki. Nagłe oderwanie jego części tłumaczyć ma także huk, który pasażerowie mylnie wzięli za odgłos eksplozji. Sąd nie był jednak zainteresowany wskazanymi okolicznościami.

Wkrótce po śmiertelnym wypadku Pańki, w tajemniczych okolicznościach śmierć ponieśli policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce tamtego zdarzenia. Zgodnie z oficjalną wersją, obaj funkcjonariusze policji drogowej utonęli podczas wyprawy na ryby – w wodzie niesięgającej nawet kolan… Tuż po osądzeniu kierowca Pańki zmarł na zawał serca. Półtorej roku później, w wypadku samochodowym pod Sulejówkiem zginął jeden z podejrzanych w aferze FOZZ. Jak mówił Anatol Lawina – „każde słowo w tej sprawie jest na wagę życia”. Przed wypadkiem drogowym pod Słostowicami ktoś przesyłał prezesowi NIK groźby i włamał się do jego mieszkania, zaś po śmierci Pańki skradziono klucze do jego sejfu i zagarnięto cała jego zawartość. Według wdowy Pańko obawiał się o swoje życie.

Falzmann pozostawił po sobie gruby notes zawierający informacje zebrane w czasie śledztwa. Wśród nich personalia, nazwy podmiotów gospodarczych, raporty, daty, wyciągi z ksiąg. Wciąż powtarzały się nazwiska. Te same osoby obejmowały stanowiska w radach nadzorczych, zarządach, dokonywały audytów, pośredniczyły pomiędzy sobą… Na podstawie tych danych oraz informacji własnych, Mirosław Dakowski wraz z Jerzym Przystawą napisali książkę pt. „Via Bank i FOZZ o rabunku finansów Polski”. Wysunęli w niej tezę, jakoby miliardy dolarów zdefraudować miało radzieckie KGB, wspólnie z polskimi służbami specjalnymi. Opracowanie to ściągnęło multum kłopotów na wydawcę Marcina Dybowskiego, jak i na autorów.

17 grudnia 1991 roku w godzinach popołudniowych Dybowski został zatrzymany przez policję. Spędził w areszcie 48 godzin, i jak twierdzi, został wówczas dotkliwie pobity przez funkcjonariuszy. Natomiast z odholowanego na policyjny parking Tarpana zaginęły materiały dotyczące Funduszu. Obrażenia Dybowskiego potwierdził w czasie obdukcji biegły sądowy. Lekarz stwierdził wiele krwiaków na ciele ofiary, a ich umiejscowienie stanowić miało podstawy do wystawienia zwolnienia powyżej 7 dni. Według biegłego, obrażenia mogły powstać w okolicznościach opisanych przez pokrzywdzonego. Wkrótce po tym zdarzeniu doszło do serii napaści na osoby związane z nagłośnieniem afery FOZZ. Pobito kilku dziennikarzy zainteresowanych sprawą. Dakowski musiał korzystać z ochrony. Wówczas Żemek i Chim przebywali już w areszcie, wzrastała też liczba ciążących na nich zarzutów.

6 lipca 1992 roku, godzina druga w nocy. Marcin Dybowski jedzie trasą Warszawa – Białystok na spotkanie z informatorem w sprawie FOZZ. Na wysokości wsi Wodźki wydawca dostrzega rozsypane na jezdni kolce. W pobliżu znajdują się bliżej nieokreślone osoby. Jeden z napastników mierzy w stronę kierowcy z pistoletu. Dybowski nie zatrzymuje się. Próbując ominąć ostrza wypada z drogi, samochód stacza się na dno rowu. Wysiada z rozbitego pojazdu i ucieka pieszo. Wtedy zostaje zaatakowany miotaczem ognia. W skutek zamachu doznał ciężkich poparzeń ciała I i II stopnia. Tarpan spłonął doszczętnie. Życie wydawcy ocalił jego współpracownik jadący drugim samochodem. O całym zdarzeniu natychmiast zawiadomiono miejscową policję, jednak prokuratura szybko umorzyła śledztwo. Miesiąc po zamachu na Dybowskiego kontroler NIK, Anatol Lawina, wyznał podczas konferencji prasowej, iż za załatwienie zwolnienia głównego podejrzanego jeden z adwokatów oferował mu miliard dolarów.

Dopiero w lutym 1993 roku prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko malwersantom z FOZZ-u. Mimo tego, na wolność wychodzi Żemek. Rok wcześniej mury aresztu opuściła Chim. We wrześniu sąd zwrócił akta sprawy do prokuratury z żądaniem usunięcia istotnych braków postępowania przygotowawczego – w tym braku opinii biegłych. Niezbędna okazuje się także zagraniczna pomoc prawna. Stanowisko pierwszej instancji podtrzymał sąd apelacyjny. Ponad rok zajęło samo powołanie biegłych, natomiast ekspertyza gotowa była dopiero w grudniu 1996 roku. Działania wymiaru sprawiedliwości na każdym etapie tej sprawy były nadzwyczaj powolne.

W styczniu 1998 roku akt oskarżenia ponownie trafia do sądu. Zarzuty obejmują siedem osób, lecz zakres i stopień komplikacji sprawy wymusza przesłuchanie ponad dwustu świadków. Sama ekspertyza obejmuje siedem spośród ponad dwustu trzydziestu zebranych dotąd tomów akt. W czerwcu 2000 roku wyłączono z postępowania zarzuty dotyczące jedynego urzędnika państwowego oskarżonego w sprawie FOZZ, czyli Janusza Sawickiego – byłego wiceministra finansów i jednocześnie przewodniczącego rady nadzorczej Funduszu. Kilka tygodni później postawione mu zarzuty uległy przedawnieniu. Od początku wiadomo było, iż pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lub finansowej kogokolwiek z osób odpowiadających za nadzór nad działaniami Funduszu, będzie niezmiernie trudne. Analiza dziesiątek tysięcy stron akt, tysięcy transakcji bankowych, kontraktów oraz pożyczek, a w końcowym efekcie przyporządkowanie odpowiedzialności za konkretne zaniedbanie do konkretnego człowieka, było niemalże niemożliwe. Żaden z członków rady nadzorczej nie poniósł kary, choć niedopełnienie obowiązków w nadzorze wydaje się oczywiste.

Proces rozpoczął się dopiero w grudniu 2000 roku. Ogrom materiału dowodowego i zbliżające się przedawnienie wymusiły intensywną pracę sądu. Mimo tego, w październiku 2001 roku sędzia Barbara Piwnik rezygnuje z prowadzenia sprawy FOZZ. Po wygranych przez SLD wyborach, premier Leszek Miller desygnował ją na ministra sprawiedliwości. Ministerialna teka została przyjęta, a proces przerwany, co według niektórych było jedynym celem tej nominacji. Po kilku miesiącach Piwnik została pod byle pretekstem zdymisjonowana przez Millera, ale do prowadzenia opóźnionego procesu wrócić już nie mogła. Sprawę przejął sędzia Andrzej Kryże. Zapoznanie z obszernymi aktami zajmuje mu jedynie dziesięć kolejnych miesięcy. W międzyczasie ogłoszone zostaje przedawnienie części zarzutów dotyczących niedopełnienia obowiązku nadzoru oraz z ustawy karnoskarbowej.

Prokurator ponownie odczytuje zarzuty we wrześniu 2002 roku. Ze względu na zbliżający się termin przedawnienia wszystkich zarzutów, rozprawy prowadzone są kilka razy w tygodniu. Przesłuchanie setek świadków umożliwiło rekonstrukcję wielu z przeprowadzonych transakcji. Wśród poruszanych kwestii znalazło się niezrozumiałe zdeponowanie 100 miliardów zł (według wartości sprzed denominacji) w BIG Banku, na czym bank ten zarobić miał 1,8 miliarda zł. Jak ustalono, FOZZ niezmiernie chętnie udzielał głównie niekorzystnych dla siebie prywatnych pożyczek. Jednym z pożyczkobiorców był drugi z najbogatszych obecnie Polaków i właściciel stacji telewizyjnych Polsat oraz Superstacja, Plus Banku i sieci telefonicznej Plus, Zygmunt Solorz-Żak, który w 1989 roku wziął 100 milionów ówczesnych zł kredytu z FOZZ na swoje przedsiębiorstwo Sol-Pol pod depozyt 70 tys dolarów. Całą należność spłacił. Solorz-Żak był świadomym, tajnym współpracownikiem Departamentu I MSW (wywiadu zagranicznego SB) o pseudonimie „Zeg”.

Kontrahentem Funduszu był też austriacki biznesmen Andrzej Kuna znany z afery Orlenu i znajomości z Jeremiaszem Barańskim pseud. Baranina. Jak Kuna zeznał przed sądem, w 1989 roku odkupił od Funduszu za kwotę 20 milionów dolarów belgijską spółkę kapitałową. Jednak dopiero na dzień przed realizacją transakcji biznesmena poznał z Żemkiem inny polonijny przedsiębiorca, Edward Mazur. „Umowę z FOZZ podpisałem dla dobra Polski i żeby mieć spokój w interesach” – mówił wtedy Kuna. Prokuratura prowadziła osobne postępowanie w sprawie kapitału, za który sprzedano przedsiębiorstwo. Podejrzewano, iż Kuna otrzymał 20 milionów dolarów właśnie od FOZZ, a więc transakcja nie kosztowałaby go ani złotówki. Postępowanie zostało umorzone.

Z pieniędzy Funduszu opłacano prywatne wydatki dyrektora oraz osób trzecich współpracujących z nim wówczas i wcześniej. Kapitał szerokimi strumieniami wymykał się księgowości i zasilał bankrutujące przedsiębiorstwa. Wiele z nich powiązanych było z Bankiem Handlowym, w którym to Żemek przez długi czas pracował. Z państwowych środków spłacano także bez powodu zobowiązania niezależnych podmiotów. Prokuraturze nie udało się udowodnić hipotezy, iż defraudowany kapitał zasila konta służb specjalnych. Mimo tego, ich związek z aferą był niepodważalny. Część świadków czynnie współpracowała z peerelowskim wywiadem. Z tego powodu utajniono cały tom akt, zawierający zeznania odkrywające tajemnice państwowe. Sam główny oskarżony przyznał się do współpracy z wojskowymi służbami specjalnymi, dlatego przed złożeniem szczegółowych wyjaśnień żądać miał zwolnienia przez ministra obrony narodowej z obowiązku dochowania tajemnicy. Jego działania rzekomo wynikać miały z poleceń służb wywiadowczych. Związki Żemka z WSI potwierdził też jeden ze świadków, były zastępca szefa WSI w stopniu pułkownika.

Pomimo prowadzonej gry na czas, proces udało się zakończyć przed przedawnieniem zarzutów. Sąd pierwszej instancji uznał oskarżonych winnymi sprzeniewierzenia majątku Funduszu. Grzegorz Żemek skazany został na 9 lat pozbawienia wolności i 720 tys. zł grzywny, Janina Chim na 6 lat i 500 tys. zł, były prezes spółki Uniwersal Dariusz P. otrzymał wyrok 3,5 roku więzienia, a przedsiębiorca Zbigniew O. 3 lata. Irenę E. skazano na 2,5 roku pozbawienia wolności i 195 tys. zł grzywny, Krzysztofa K. na 2 lata i 320 tys. zł grzywny. Sąd drugiej instancji przychylił się jednak do argumentów skazanych i obniżył wyroki. Kary pozbawienia wolności w przypadku Żemka, Chim i P. obniżono o jeden rok. Obniżeniu uległy także grzywny do maksymalnej wysokości możliwej do orzeczenia w chwili popełnienia przestępstwa, czyli do jedynie symbolicznych 5 tys. zł. Zbigniew O. ostatecznie skazany został na 2,5 roku więzienia. Zarzuty przeciw pozostałym oskarżonym uległy przedawnieniu.

Braki w dokumentacji, duże wahania kursów walut, skomplikowane transakcje pomiędzy wieloma współpracującymi podmiotami oraz niejasne źródła finansowania Funduszu uniemożliwiły w pełni wiarygodne i precyzyjne określenie strat. Na początku lat dziewięćdziesiątych szkody szacowano na wiele miliardów dolarów. W końcowym postępowaniu oskarżonym udowodniono jedynie niegospodarność i defraudację kilkudziesięciu milionów złotych, za co wyroki skazujące otrzymali zapewne mało istotni figuranci.

Nigdy nie ujawniono rzeczywistych beneficjentów wyprowadzanych kwot ani pomysłodawców całego przedsięwzięcia.

Kazimierz Turaliński